Żyjemy na co dzień w pędzie wykonując szereg czynności bardzo często całkowicie zbędnych. Gonimy za czasem, który nam ucieka, tydzień za tygodniem mija życie, a my przeliczamy je na kolejne kupione gadżety, kolejny ciuch, większy dom, nowszy samochód. Pewnie części z tych rzeczy w ogóle nie potrzebujemy, ale taka jest moda, albo po prostu nawet nie zauważamy tego, jak otoczenie mocno wpływa na nasze wybory, na to, jak żyjemy. Wzajemnie nakręcamy się – kolejny gadżet, większy samochód równa się sukces.
Doba nam się kurczy. Ilość dostępnych sztucznych „zaspokajaczy” naszych potrzeb, „uspokojaczy” trudnych uczuć i „namiastek” szczęścia się wciąż powiększa. Oferta będzie coraz bogatsza i bardziej kusząca. I wszystko w porządku, jeśli pasjonat posiadania coraz to nowych dóbr rzeczywiście jest szczęśliwy, kiedy gromadzi te zdobycze cywilizacji. Gorzej kiedy się okazuje, że cieszą tylko przez jakiś czas, natomiast stałą rzeczą staje się chaos w głowie i w życiu od nadmiaru, towarzysząca mu ciągła gonitwa myśli, a w duszy coraz większa pustka pojawia nie wiadomo skąd. Mimo pędu, gonitwy, ciągłych zajęć i rozrywek.
Z zewnątrz nic nie wskazuje, że to prosta droga do depresji.
Kiedy zewnętrznymi aktywnościami i posiadaniem zagłuszamy nasze prawdziwe potrzeby, których zazwyczaj jest dużo mniej, niż nam się wydaje. Kiedy czujemy, że nie nadążamy, że tracimy przyjaciół, że na nic nie ma czasu, a dzień za dniem umyka w tempie błyskawicznym – może warto jednak zastanowić się, czy taki sposób na życie jest tym, który nam naprawdę służy?
Aby dotrzeć do swoich prawdziwych potrzeb, nie zaburzonych oczekiwaniami innych, modą, czy stylem życia promowanym przez media, trzeba przede wszystkim „uporządkować” otaczający nas chaos myśli, ograniczyć przesyt aktywności i nadmiar rzeczy.
Tylko spokojna, jasna głowa umożliwi nam ustalenie priorytetów wynikających z naszych wewnętrznych preferencji i niezakłamanych potrzeb. Jeśli nadal nie będziemy mieli ani chwili, ani sposobu, by uspokajać i ukierunkowywać nasz niespokojny, rozpędzony umysł, to nie usłyszymy własnych, istotnych potrzeb ani uczuć. W końcu całkowicie rozminiemy się z tym, co w naszym życiu ważne.
W procesie gromadzenia, czy kompulsywnego wręcz doświadczania, wbrew pozorom, zaczyna brakować miejsca na zdrową kreatywność, która jest naszą drogą rozwoju, a wynika ze zrozumienia siebie, usłyszenia swoich potrzeb, a może rozwijać się, kiedy zostawimy pewną przestrzeń w naszym życiu do zagospodarowania.
Nie bójmy się pozwolić sobie na bezmyślne spędzenie niedzieli. Na nudę wieczorem. Nie wypełniajmy sobie na siłę czasu aktywnościami, ponieważ czas bez rozwijającego zajęcia jawi się nam jak marnowanie życia.
Zadbanie o niezaśmiecanie życia i myśli – nigdy nie będzie jego marnowaniem.
Zapanujmy też nad typową dla nas gonitwą myśli. A jak? Ćwiczmy myślenie wtedy, kiedy pojawia się, jakieś pytanie, kiedy poszukujemy rozwiązania czy odpowiedzi. Przyszłość planujmy sobie w myślach co jakiś czas, nie ciągle. Załóżmy jakiś czas na planowanie i koniec rozważań o przyszłości. Przeszłość – zostawmy za sobą, kiedy koniecznie potrzebujemy wrócić na chwilę do niej, zróbmy to, ale przez krótki, konkretnie ustalony czas. I zamknijmy temat. A kiedy już zakończy się ten nasz czas na wyjaśnianie, planowanie – po prostu – kontemplujmy życie, bądźmy w uważności, dostrzegajmy otoczenie. Nie myślmy o tym, co było, co będzie.
Tak uspokoimy myśli.
Uciekamy przed przeszłością, ale nie mamy gdzie uciec. Bo przyszłość też nie rysuje się różowo. Przerażające wyobrażenia o skutkach naszych zaniedbań i niedoróbek każą uciekać także przed przyszłością. Zakleszczeni pomiędzy smutkiem a strachem, nie mamy gdzie i jak się wyrwać, by złapać trochę luzu i oddechu. Tu i teraz nie istniejemy. Nie łapiemy kontaktu. Z nikim nie możemy się spotkać. Bo trzeba by wyhamować, rozejrzeć się, usłyszeć, poczuć. Kto ma na to czas? I jak to zrobić?
- Jak taka sytuacja rzutuje na jakość naszego życia, na nasze zdrowie, finanse, relacje z bliskimi? Można mieć bałagan w głowie – a nie mieć go w życiu?
Prawie zawsze bałagan w głowie równa się bałagan w szafie, na biurku, w domu – a także w życiu. A ten ostatni jeszcze bardziej nakręca bałagan wewnętrzny. Gonitwa smutnych, lękowych i agresywnych myśli wyzwala bezładne, często skrajne emocje – a te napędzają chaotyczne i destrukcyjne zachowania. W efekcie wzrasta ilość stresu i poczucie braku kierunku w naszych wyborach i działaniach. Błędne koło, które trudno przerwać.
Bo stres – gdy staje się chroniczny – prócz zdrowia odbiera nam również możliwość dokonywania inteligentnych wyborów, a także możliwość doświadczania empatii i współczucia. (Za mało krwi dopływa do płatów czołowych mózgu.) To wystarczy, aby nasze relacje z ludźmi dramatycznie się pokomplikowały. Błędne koło stresu generując depresyjne, agresywne, złowrogie myśli i wyobrażenia – utrzymuje nas w narastającym napięciu. Bo ludzki organizm nie jest w stanie odróżnić realnego zagrożenia od wyobrażonego. W realu może być wszystko OK., lecz my i tak tego nie zauważymy.
- Czyli potwierdza się przekonanie, że „Ludzie sami komplikują sobie życie”. Czy nie da się wyjść z tego błędnego koła?
Na szczęście – da się. Pierwsza lekcja: odróżniamy myślenie od „myślactwa”. To pomoże zdystansować się nieco od rozgadanego jarmarku w naszych głowach. Myślenie to uporządkowany proces uruchamiany pytaniem czy wątpliwością, prowadzący do rozwiązania. Rozwiązanie kończy myślenie na dany temat.
„Myślactwo” jest bezładną, samoistną, bezcelową gonitwą myśli. Można je porównać do spamu, który zawala nam skrzynkę mailową. Kradnie czas i energię, których i tak za mało mamy na sprawy naprawdę ważne. By przestać zajmować się mózgowym spamem – myślami, które odciągają naszą uwagę od tego, co w tej chwili rzeczywiście się dzieje i na co mamy realny wpływ – potrzeba wyostrzonej uwagi i dyscypliny. Gdy choć trochę się tego nauczymy, to umysł zacznie się urealniać i porządkować, jak regularnie sprzątany i resetowany komputer. Wtedy na jego przejrzystym i przestronnym ekranie ujrzymy sprawy naprawdę dla nas istotne. Zrozumiemy, że najważniejszą z nich – bo nadającą naszemu życiu barwę, wyrazistość i sens – jest uważne, świadome i zaangażowane istnienie we wszystkim, co się nam realnie przydarza. Zapragniemy skończyć z przenoszeniem niespełnionej przeszłości w przyszłość, z życiem pomiędzy smutkiem i lękiem, aby w końcu odzyskać kontakt z naszym upragnionym, realnym, prostym życiem – tu i teraz.
- „Nic nie poradzę, no taki mam nawyk…” – z uporem maniaka powtarza wiele osób tłumacząc w ten sposób swoje np. problemy ze zdrowiem wynikające ze złego odżywiania, czy długi będące efektem nieprzemyślanych zakupów. Czy raz nabyty nawyk to wyrok do końca życia?
Nie. Stosunkowo łatwo – jeśli się naprawdę do tego przyłożymy – możemy zmieniać nasze nawyki. Wystarczy przez 20 minut dziennie posiedzieć w spokoju, skoncentrować uwagę na oddechu, na jakimś harmonijnym dźwięku, na inspirującym symbolu/obrazie, albo na widoku kwiatu czy drzewa – do wyboru. I wtedy tylko patrzeć, tylko słuchać, tylko odczuwać. Te 20 minut to dla mózgu to samo, co resetowanie dla komputera. Uwolniony od nadmiernej, chaotycznej stymulacji umysł, zachowuje się jak pozostawione w spokoju szklane naczynie wypełnione wzburzoną, mętną wodą. Po jakimś czasie zanieczyszczenia opadają na dno, a woda robi się tak przejrzysta, że ku naszej ogromnej radości – można wreszcie zobaczyć przez nią świat. Wtedy to, co dla nas najważniejsze zostanie uświadomione, a szkodliwe nawyki ujawnią swoją szkodliwość z taką mocą, że wyzwolą ogromną, wewnętrzną, autonomiczną motywację i potrzebę zmiany. A to jest już połowa zwycięstwa. Umysł spokojny i prosty – poprowadzi nas prostą drogą do pożądanej zmiany.
- Mówi Pan o tym, że warto dążyć do upraszczania swojego życia. Od razu przychodzi mi na myśl – „wyrzeczenia, rezygnacja, post”. Czy rzeczywiście może nam to przynieść jakąś korzyść? Czy sami się w ten sposób nie pozbawiamy czegoś istotnego, wartościowego?
Wręcz przeciwnie – minimalizm jest naszą naturalną, ludzką potrzebą. No bo na czym polega minimalizm? Na tworzeniu przestrzeni i czasu, w których możemy coś zauważyć w szczegółach, doświadczyć głębiej, przyjrzeć się, wsłuchać, zrozumieć. A to wszystko składa się na smak życia. Podobnie niemowlakowi, lepiej się żyje, gdy ma w swoim kojcu jednego ukochanego misia, a nie 20 kolorowych, konkurujących ze sobą pluszaków – i nie wiadomo, którym się zająć. W końcu rozkojarzone dziecko dostaje napadu wściekłej histerii i wrzeszcząc wyrzuca z kojca wszystko. Dzieci odruchowo wybierają jedną rzecz, którą chcą się zajmować. Warto brać z nich przykład.Potrafią zająć się na długo najprostszą sprawą, której wagi, piękna i znaczenie zabiegani dorośli nie widzą – np. przez pół godziny z uwagą i zachwytem przyglądać się kałuży, kamykowi, mrówce czy kwiatu. To pouczająca demonstracja wrodzonej człowiekowi potrzeby minimalizmu. Niestety z upływem życia zostaje ona zagłuszona wyuczoną – destrukcyjną dla życia – potrzebą posiadania jak najwięcej i stymulowania się na wszystkie możliwe sposoby jednocześnie.
Dziękuję za rozmowę,
Joanna Wilgucka-Drymajło
źródło: stressfree.pl