Idealny świat a sens

Myślę dziś o świecie betonowo-szklanych domów, świecie luksusowych usług, wielkich korporacji.

Na ulicach stolicy ludzie odstawieni za krocie, gustowni lub rażący markami, jeżdżą luksusowymi, przesadnie wywoskowanymi autami, nierzadko niepotrzebnie wielkimi, czy napakowanymi końmi mechanicznymi, których wcale nie używają, tylko budują sobie nimi ego. Usługi dostają najwyższej jakości w takim świecie. Zapłacisz – a otulą cię obsługą, jak pierzynką z puchu – nic nie musisz, nawet ruszać się nie musisz, jak nie chcesz, pomyślą za ciebie też – tylko płać.

Decyzję o zakupie ciucha za 200 zł podejmują w ułamku sekundy bez uszczerbku na budżecie. Dziecku codziennie daje się kasę, ile potrzebuje – a ono wydaje na zbyt gwałtowne poznawanie świata i wszelkich wyniszczających rozrywek. Decyzja o zakupie nowego iPhona to minuta bez sprawdzania zawartości konta – po prostu fanaberia do natychmiastowej realizacji. Można prawie wszystko mieć, w jednym z najbardziej cywilizowanych miejsc świata. W okamgnieniu. Praktycznie wszystko hula.

A więc skąd ten marazm wśród ludzi? Tak wielu traci sens istnienia? Doświadcza braku radości i chęci na cokolwiek? Skąd?

Może właśnie stąd, że wszystko jest dostępne. Pod ręką. Wszystko już było. Wiedzą, jak smakuje, jak brzmi, jakie to uczucie, kiedy mogą wszystko. I to w najlepszej jakości.

Jedyny brak o jakim się słyszy w wielkim mieście to – bliskość drugiego człowieka. Ludzi. Innych. Ale bliskość rozumiana, jako chęć przebywania razem, wspólnego doświadczania życia, niewyrachowana, darmowa, tania, prosta i nieskomplikowana. Po prostu – obecność obok drugiej osoby. Trwała. To co jest dostępne masowo to przelotne znajomości,  płytkie przyjaźnie.  Marne, nietrwałe, ulotne.

Jeden ze znanych mi mądrych ludzi powtarza, że życie w wielkim mieście jest zupełnie inne, niż na prowincji. Że tam jest inaczej. Że ludzie są bliżej, serdeczniej.  Że mniej agresji i wyścigu. Tam zrozumienie, luz większy i wsparcie – ludzie muszą na siebie liczyć, pomagać sobie, ponieważ nie mają dostępu do zakupu wszelkich usług. Może jest mniej wygodnie, ale jest zwyczajnie ‚milej’.  Mówi też, że w wielkim mieście natomiast jest zupełnie inna dyscyplina pracy. Że to akurat godne podziwu. Tyle, że ta „dyscyplina” ma i drugą stronę. Wpływ na życie poza pracą. Z jednej strony narzucone twardo zasady, nierzadko sprzeczne z indywidualnymi wartościami,  tempo, nacisk bezwzględny na bardzo dobre wyniki, wysokie standardy – z drugiej potrzeba odreagowania. Po prostu.  Gdzieś.  Jakoś. Każdy ma swój sposób.

Niektórzy uśmierzają wyczerpanie psychiczne alkoholem, jedzeniem, obsesyjnie oddają się sztucznie wynajdowanym pasjom, rozwojowi osobistemu,  biegają, chodzą na siłownię, squash’a. Ale sport też już przybrał jakąś taka nienaturalną formę – żeby biec, trzeba mieć super markowe ciuchy (firmy obiecują, że wtedy się lepiej biegnie, bo mniejszy ubytek prędkości, skoro mniejsza powierzchnia tarcia). No i miernik kroków. Trzeba mieć. Bo inaczej nie działa całe bieganie.  Albo inne takie podobne.

A nie tak dawno, bo wczoraj, znajomy z Maroko, napisał, że całe popołudnie szukali dromadera na pustyni, bo uciekł. Proszę, jaki ruch. I zajęcie.

dromader

W porównaniu z zajęciem tysięcy ludzi tutaj, którzy siedzą na słuchawkach i usiłują wepchnąć klientom kolejny niepotrzebny gadżet, czy sztuczną obietnicę szczęścia. Który z tych ludzi będzie szczęśliwszy?  Ten z pustyni,  okutany z prześcieradło, który szukał wielbłąda w bezkresie piachu i kamieni, czy ten, co siedział przy biurku w markowych adidasach, anonimowy pośród setek innych takich samych, a jego telefon prawie zawsze był przyjmowany z niechęcią przez odbiorców? I tak każdego dnia. I poganianie. I targety, większe i większe. I jak chomik na kołowrotku. To jest życie lepsze? Bo ma lepsze sanitaria? I kasę na drogie kino w multipleksie z dziewczyną w sobotę?

Która droga da poczucie większego sensu?

Znajomy na pustyni przyjmuje grupy turystów, wynajmuje tradycyjne saharyjskie pokoje i organizuje im tam pobyt, wyprawy, ogniska z muzyką wieczorami, gotuje dla nich na ogniu. To jest jego praca. Dla niektórych może nudna, bez wygód. Ale on żyje swoim życiem, swoimi wyborami – inni dołączają do jego drogi, jeśli chcą. Jeśli nie, to po prostu, przez jakiś czas, ma mniej pieniędzy. Ale nie martwi się tym. Ma dookoła siebie ludzi, pomagają sobie w takich sytuacjach. Jest szczęśliwy. Spokojny. Zrównoważony.

Można lubić pustynię lub nie. To przykład tylko. Dla porównania. Przykład wyboru drogi. Dróg mogą być tysiące pomiędzy tymi ekstremalnymi opisami.

Jedno życie w klatce luksusu, na kołowrotku zadań i z marzeniami o najnowszej edycji iPhona. Drugie w przestrzeni, niewiele potrzebujące, z wolną duszą i prostym życiem, do którego dołączają inni, jak chcą. Kosztem jest brak najnowszych butów, iPhona i marmurowej łazienki. Zyskiem wolność duszy i brak panów innych, niż natura.

Każdy dokonuje swojego wyboru.

2 uwagi do wpisu “Idealny świat a sens

  1. Lubię czytać Twoje wpisy, a czytałam jeszcze na starym swoim blogu fotograficznym 😉 Mam nadzieję, że Ty u mnie też czasem zagościsz, byłoby mi również miło 😉 Pozdrawiam cieplutko 🙂

    Polubione przez 1 osoba

Leave a Reply

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s